poniedziałek, 30 lipca 2012

Na zawsze ty.


Mój drogi chłopcze , nikt nie mówił, że w życiu będzie łatwo. Los potrafi nas zaskoczyć. Zmienić, zafrasować, poprzewracać. Musisz uwierzyć w lepsze jutro. Nie odwracać się za siebie szukając czegoś, co już nie wróci. Odegnaj marzenia o bogactwie i haniebnej pysze. Twoim skarbem powinna być miłość. Pięlegnować powinieneś ludzi. Wierzę w to, że znajdziesz w sobie siłę. Że podążysz tą drogą, która okażę się dla ciebie najlepsza. Nie oceniam cię pochopnie. Daję prawo wyboru. Każdy z nas musi walczyć o marzenia. Ty także.
LUKE WAY
Powiedz mi kim dla ciebie jestem. I proszę nie kłam. Bądź ten jeden jedyny raz, szczery sam ze sobą. Czemu wciąż się do mnie uśmiechasz? Czemu tak beztrosko ze mną rozmawiasz? Wyginasz kąciki swoich ust tak strasznie swobodnie, a ja nerwowo zaciskam i rozkurczam palce. Nie czujesz lęku? Nie znasz wstydu? Czasami wydaję mi się, że jesteś za bardzo niezależny. Zasady, nakazy, regulaminy. A potem stajesz na środku całkiem sam i wygłaszasz te swoje buntownicze mowy. O tym jak dobrze jest być sobą. Mówienie przychodzi ci z taką łatwością, jakbyś sam malował świat ciągiem słów. Za każdym razem biję ci brawo. I tęsknię spoglądam za twoją oddalającą się postacią. Bo już mnie nie zauważasz. Nie podejmujesz dwa razy tego samego tematu. Tak usilnie gnasz przed siebie. Z tą pogodną ducha, z tą determinacją. Wiesz, jak ci zazdroszczę? Ludzie cię kochają. Za twoje wygłupu, za skrytą wrażliwość. Może tylko ja znam cię na tyle dobrze, żeby stwierdzić, że odkąd pamiętam goniłeś za swoimi marzeniami. Tylko okazjonalnie oddawałeś się swym uzależnieniem, praktycznie codziennie smakując prawdziwego piękna. Popadałeś w skrajności. Ale wciąż pozostawałeś taki sam. Byłeś moim Luczkiem, który nagle zmienił całkowicie mój świat.
20 LAT
Czy go znam? Hm. To skomplikowane. Niby mijałem go na korytarzach, ale nie miałem potrzeby, aby rozgryźć jego osobę. Wyczytywałem tylko informacje z jego gestów, słów i czynów. Starciłem tyle godzin, aby uważnie go obserwować i w końcu zdać sobie sprawę, że to wszystko na nic. On nie zlewał się z tłem. Ja jako jeden z tych zwyczajnych chłopców z osiedlowej ławki, z pewną dozą krytcyzmu przyglądałem się jego zafarbowanej na blond czuprynie, wulgarnym kolczykom i szludze, która zawsze tkwiła w jego chorobliwie szczupłych palcach. Bywało, że mnie przerażał. Dociekliwością ciemnego spojrzenia. Bladością ciała. Faktem, iż był tak chudy, że najlżejszy podmuch wiatru mógłby go pomałać. Ale tak naprawdę go nie znam. Nigdy nie zamieniłem z nim słowa, choć może powinienem. Uznałem, że nie znajdzie dla mnie czasu. Wydawał się miły. Całkiem sympatyczny. Jednak za bardzo cyniczny i niecierpliwy. A ja lubię spokój. I wciąż staram się go rozszyfrować.

FRANCUZ
Tak, tak. Uczyłam go śpiewu. Jakieś dziesięć, może jednaście lat temu. Miał bez wątpienia talent, choć nie pilno mu było, aby go szlifować. Wie pani, taka hulaj dusza, co tylko chce się bawić. Ostro doprowadzałam go do porządku, a on wciąż robił swoje. Ale jednak wiedziałam, że te podwórkowe zabawy są dla niego ważne. Dzieciak jak dzieciak, potrzebował rozrywki. Dochodziły mnie słuchy, że nie miał rodziców. Wiem, nie powinnam wierzyć, ale kiedyś, nie wytrzymalam. I nagle dziecko zamieniło się w dojrzałego mężczyznę, który zdradził mi, że tęskni za miłością. Wstyd mi, ale płakałam. Wzruszyła mnie jego historia. Zawsze wydawał się taki skryty. Wolał słuchać. Po latach wspominam to wszystko z mieszaniną różnych odczuć. Taki mały sentyment, co do jego zapadniętych policzków i wiary w ludzi.

FOTOGRAFIA
Nasza współpraca przebiegała bardzo dobrze. Może trochę za młody i za zwariowany, ale nie narzekam. Trudno było mi znaleźć kogoś ambitnego, kto na ostatnią chwilę porafiłby tak idealnie spełnić moje żądania. Portfolio to mój najceniejszy skarb. Tak teraz już jest. A on zrobił te zdjęcia całkiem za darmo, tłumacząc, że robiąc to co kocha, nie potrzebuj zapłaty. Ujął mnie tą szczerością. Niby dzieciak, a jednak przy przysłowiowym kakale, okazało się,  że mamy wiele wspólnych tematów. Tak sprawnie manipulował głosem. Raz rozbawiał, raz wymuszał łzy. Ale nie dowiedziałam się jak ma na imię, co robi i jaki jest. Domyślam się, że ktoś go kiedyś zranił. Jednak nie naciskałam. Potem próbowałam dzwonić. Bezskutecznie. Wysłał mi list. Tak, ten papierowy. Nie ukrywał, że moje zamiary stały się dla niego jasne. Nie miałam mu za złe wyboru. Nie był gotowy, aby ktokolwiek namieszał w jego życiu.

Kurwa mać, odpierdolcie się ode mnie. Nie macie co robić? Nie ułatwiacie mi niczego. Pieprzę, chcecie mnie zablokować? Potrzebuję spokoju i ciszy. Jestem artystą. Chociaż nie będę kłamał, brak mi tej cholernej pewności siebie. Ale to nie zmienia faktu, że macie wypierdalać. Zakłócacie moją aurę. I co teraz? No co? Dostaniecie to pamiątkowe zdjęcie, ale się wynoście.

szluga/wódka/maryśka

Lubię wybierać sobie ludzi. Wątki oczywiście, twórcze powiązanie też. A więc do dzieła!

She' s a myth that I have to believe in

all I need to make it real is one more reason 
I don't know what to do
When she makes me sad.
Coralie Court, urodzona 15.02.1991 w Bristolu, studentka pierwszego roku historii na Uniwersytecie Brytyjskim, mieszkająca w akademiku pracownica antykwariatu, właścicielka królika o imieniu Kurt, zakochana w starociach dziewczyna, posiadająca masę bibelotów różnej maści.
Status związku: w związku z królik Kurt
Miała szczęśliwe dzieciństwo, żadnych tragedii, poza jedną, śmierć babci była dla Coralie czymś niesamowicie bolesnym. Niby taka tylko strata, ale brak babcinych opowieści dziewczyna jednak odczuła. Nikt nie potrafił smuć tak niesamowitych opowieści i nikt już Coralie babci nie zastąpił.
Jako dziecko uwielbiała chodzić boso, mama zawsze ją za to ganiała, bo przecież zostawiała ślady stóp na panelach, do tej pory nie uznaje czegoś takiego jak kapcie.

Jest jaka jest, dla nikogo się nie zmieni, a żeby poznać charakter, należy poznać człowieka.
-Nie wierzę w miłość
-Dlaczego?
-Bo kiedyś dałbym so­bie za nią rękę uciąć i już bym tej ręki nie miał...
-A ja wie­rze. I na­wet jak­bym stra­ciła ob­je ręce to da­lej bym w nią wie­rzyła. Bo po­co żyć, sko­ro nie wierzy się w miłość?
 
Bądź biegunem mojego pomylonego serca 
Rakiem, który mózg jedząc pozwoli poczuć mózg 
Bądź wodą tlenu dla spalonych płuc 

Bądź żądzą i spełnieniem, rozkoszą, znowu głodem 
Przeszłością i przyszłością, sekundą i wiecznością 
Bądź chłopcem, bądź dziewczyną, bądź nocą i dniem

Rudzielec o zielonych, dużych oczach. Zbyt szczupła i nie za wysoka dziewczyna, która raczej nie przyciąga męskich spojrzeń. Blada kruszynka, która prędzej wygląda na nastolatkę, niżeli studentkę. 
Album   Notki   Powiązania
She is everything to me 
the unrequited dream 
a song that no one sings 
the unattainable 

___
[Teraz po kolei, zdjęcia, utwór, dialog, dwie strofy z wiersza Rafała Wojaczka - "Bądź mi".
A teraz ja z Coralie witamy się serdecznie, zapraszamy do wątków i powiązań, zaznaczymy, że nie przepadamy za zaczynaniem, ale czasami to robimy.
Mam nadzieję, że nie wyszła mi jakaś... dziwna ta postać, kart nigdy nie robię długich, bo nie lubię i nie umiem, o. Starałam się.
Koniec przekazu.]
  

z tęsknoty pisze się wiersze


Rozkwitają. Milczą pośród liści.
W kij związane lub pną się na kratę...
Dekoracje? Jeńcy? Statyści?
Łatwo chwalić kwiaty,
Lecz być kwiatem?...



Jasmine Delacour
urodzona 29 sierpnia 1992 roku w Paryżu
lat 20, studentka malarstwa
kelnerka w kawiarni
czasami daje też występy w różnych knajpach
zamieszkuje samotnie malutkie mieszkanko w jednej z kamienic niedaleko centrum Londynu
wolontariuszka



Historia Jasmine zaczyna się w momencie, gdy młody, francuski prawnik, Pierre Delacour przenosi się do Paryża. Pochodzi z bogatej, wpływowej rodziny, która, chcąc, by syn w końcu się ustatkował, wysyła go do stolicy Francji, by pracował w jednej z najlepszych kancelarii. Pewnego dnia dostaje sprawę o zniesławienie pewnej słynnej, francuskiej aktorki, Vivianne Delacroix. Sprawa trudna nie jest, Pierre wygrywa ją do kobiety bez problemu. Jednak to był dopiero początek ich znajomości. Od razu przypadli sobie do gustu. Rok później pobrali się. Ich ślub był wydarzeniem roku. Wszystkie gazety pisały o miłości francuskiej ulubienicy i jej przystojnego męża. Nic więc dziwnego, że cała Francja czekała na narodziny ich pierwszego dziecka.

I tak dnia 15 września 1992 roku na świat przyszła Jasmine Vivianne Delacroix Delacour. Jednak Francję, oraz cały świat, szybko obiegła tragiczna wiadomość - Vivianne nie przeżyła porodu. Świat filmowy żałował klasycznej, utalentowanej piękności rodem ze złotej ery Hollywood. A sam Pierre kompletnie się załamał. Media rozpisywały się o jego depresji, alkoholizmie. O tym, że nie zajmuje się córeczką, tylko oddał ją w ręce opiekunek. Że zaniedbał pracę i prawie nie wychodzi z domu. Że kiedy zaczęła dojrzewać zaczął traktować ją tak... jak nie powinien. I choć media lubią pisać historie wyssane z palca - w tym przypadku wszystko było prawdą, choć ani Pierre, ani Jasmine nigdy tego nie potwierdzili. Pierre nie mógł znieść nawet widoku swojej malutkiej córeczki, która z każdym dniem coraz bardziej przypominała Vivianne.

Jasmine od urodzenia czuła się zagubiona. Nie rozumiała, dlaczego ojciec jej nienawidzi. Dlaczego nie może na nią patrzeć. Od małego zabiegała o jego uwagę. Próbowała być we wszystkim najlepsza. Próbowała wszystkiego. Jednak bezskutecznie. Pierre nie chciał jej widzieć, nie traktował jej, jak powinien traktować córkę. Zdarzało się, że podniósł na nią rękę, gdy próbowała przyciągnąć jego uwagę. A gdy zbyt przypominała mu Vivianne... Zdarzało się, że ją dotykał. W sposób, o jakim Jasmine wolałaby zapomnieć. Załamana dziewczyna po ukończeniu szkoły postanowiła wyjechać. By dać ojcu spokój i by uciec od francuskich mediów, które śledziły każdy ich krok. Wybór padł na Londyn. Tam też Jasmine studiuje, mieszka i pracuje. Pracuje, choć nie musi, będąc dziedziczką pokaźnej fortuny. Jednak dziewczyna chce mieć jakieś zajęcie. I nie chce zwracać na siebie uwagi. Ma nadzieję pozostać nierozpoznaną.
Będąc wychowywaną wciąż przez obcych ludzi, Jasmine nie nauczyła się, co to znaczy przywiązać się do kogoś, pokochać. Na co dzień jest osobą wesołą i otwartą, nastawioną pozytywnie do życia i wszystkich ludzi, uważającą, że każdy ma w sobie jakąś cząstkę dobra i próbującą za wszelką cenę to odnaleźć. Jednak, gdy tylko jej więzi z kimś zaczynają się zacieśniać, dziewczyna panikuje i za wszelką cenę próbuje się wycofać. Nie potrafi zachować się w takiej sytuacji i jeśli ten ktoś nie wykaże się zdeterminowaniem i uporem - nici z przyjaźni. A tym bardziej, z czegoś więcej. Nie ufa tak do końca nikomu, chłopców wręcz się obawia, choć od nikogo nie stroni, jak histeryzuje, gdy ktokolwiek ją dotknie. Ma jednak uraz. Takimi oto sposobem, Jasmine jest jedną z najbardziej samotnych osób, choć sama się do tego nie przyznaje ani przed sobą, ani przed nikim innym. W ogóle, nikomu się nie zwierza. Jest bardzo skryta i zamknięta w sobie. Są dni, gdy jest pewna siebie i potrafi rozmawiać ze wszystkimi, jednak bywają też dni, kiedy nie potrafi odezwać się słowem i trudno do niej jakkolwiek dotrzeć. Jest błyskotliwa i inteligentna, ma świetną pamięć, a nauka nigdy nie sprawiała jej większych problemów. Niepewna siebie, zbyt dużą uwagę zwraca na własne wady, ujmując sobie niewątpliwych zalet. Nie miała jednak przez kogo być dowartościowana, nie mając rodziny i nie dopuszczając do siebie nikogo. Miewa wahania nastrojów, jest nieco niestabilna emocjonalnie, zdarza jej się napady euforii i płaczu z byle powodu, choć stara się ukrywać te zmiany przed innymi. Niesamowicie wrażliwa, biorąca wszystko na poważnie i do siebie. Niezwykle łatwo jest ją zranić, jest podatna na stany depresyjne. Kiedyś bardzo poważnie się okaleczała, po czym zostały jej okropne blizny na rękach, które stara się chować. Teraz zdarza jej się to, choć sporadycznie. Marzycielka, często chodzi z głową w chmurach, wyobrażając sobie inne życie i bycie kimś zupełnie innym. Bywa agresywna, choć częściej w stosunku do siebie, niż do innych. Zwraca uwagę na detale, zachwyca się rzeczami, których inni ludzie nawet nie dostrzegają. Niebywale emocjonalna. W głębi serca to bardzo czuła, ciepła i troskliwa osoba. Wierzy, że pewnego dnia pozna swojego księcia z bajki, który zwalczy jej lęki i uszczęśliwi. Wie, że wtedy byłaby mu bezgranicznie oddana. Lubi marzyć.
Jak wygląda? Na pewno zwraca na siebie uwagę. Nie, nie ubiera się ekscentrycznie. Wręcz przeciwnie, na jej stopach ciężko zobaczyć cokolwiek innego, niż stare, nieco wytarte już trampki, ubiera się raczej w ciemne kolory. Jasmine jest średniego wzrostu, mierzy bowiem sto sześćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu. Jest bardzo szczupła, niektórzy powiedzieliby nawet, że zbyt szczupła. Niewątpliwym atutem jej figury są zgrabne i bardzo długie nogi, z czego jednak Jasmine rzadko zdaje sobie sprawę. Nie wie dlaczego ludzie się na nie gapią, szczególnie, gdy idzie w trampkach i spódniczce, bądź sukience. Przecież trampki za kostkę wręcz skracają nogi! Ach, jakże to dziewczę jest naiwne. Ma piękne, grube, ciemnobrązowe włosy. Ma duże, niezwykle głębokie i niemal hipnotyzujące, niebieskie oczy, otoczone wachlarzem długich, ciemnych rzęs. Łatwo się w nich zatracić. Bardzo delikatne, dziewczęce rysy twarzy, zgrabny, nieco zadarty nosek, gładka, jasna cera i pełne, różane usta. Jasmine wygląda niemal jak porcelanowa laleczka. Jest zresztą prawie tak samo krucha i delikatna.


* Jest bardzo uzdolniona plastycznie. Dużo maluje i rysuje. Zawsze ma przy sobie szkicownik. Całe swoje mieszkanie również pomalowała sama, ma fantazyjne dzieła na ścianach oraz meblach. Poza tym, uprawia także Decoupage. 
* Ma sporo problemów zdrowotnych - wyjątkowo słabe serce, łamliwe kości, problemy astmatyczne, emocjonalne. Bierze całe mnóstwo leków. 
* Choć czyta wszystko, to jej ulubione gatunki książek to książki kryminalne, fantastyczne, psychologiczne, historyczne i romanse.
* Słucha najróżniejszej muzyki, od popu, przez bluesa, folk i jazz, po rock i metal. Jej ulubieni wykonawcy to ci z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Stary, dobry rock w typie The Doors, Janis Joplin, Boba Dylana, czy Metalliki, AC/DC i Iron Maiden. 
* Ma bardzo dobry słuch muzyczny. Pięknie śpiewa, ma delikatny, anielski wręcz głosik. Poza tym, gra na fortepianie, gitarze, skrzypcach i wiolonczeli. Pisze też swoje piosenki.
* Świetnie gotuje i piecze, bardzo lubi siedzieć w kuchni.
* Jest niemal ekspertem w dziedzinie teatru i filmu. Kocha klasyczne kino, jest fanką Marilyn Monroe, Audrey Hepburn, Jamesa Deana, Elizabeth Taylor, Freda Astaire etc. Uwielbia chodzić do kina i do teatru.
* Ma ukochaną, burą kotkę Daisy.
* Kocha kwiaty i czekoladę. Tak najłatwiej jest ją przekupić.
* Ćwiczyła balet oraz tańczyła modern i lyrical jazz. Skończyła wraz z wyjazdem z Paryża.
* Zawsze pachnie lekkimi, kwiatowymi perfumami.
* Po nieszczęśliwym dzieciństwie ma na ciele kilka blizn, które chowa, jak może.





[Karta jest zlepką kilku moich innych kart :D Mam nadzieję, że jakoś wyszło. Jakby były jakieś błędy, to proszę pisać, bo ze mnie gapa jest. Buźki użyczyła Astrid Bergès-Frisbey. W tytule - Halina Poświatowska, cytat na początku karty - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Na wątki jestem chętna najprzeróżniejsze, powiązania i relacje również! Zapraszam! :D]




Come on baby let my burn out...



Jestem przeszłością...
   Według Wikipedii przeszłość to cześć linii czasu, która już się wydarzyła. Inaczej cześć czasoprzestrzeni, w której zawarte są wszystkie zdarzenia, które miały już miejsce. Przeszłość połączona z teraźniejszością tworzy proces historyczny, który jest obiektem badań historyków.
   Przeszłości Evelyn najprawdopodobniej nigdy nie zostanie przez nikogo zbadana, jednak nie możemy jej wykluczyć. Była ona, jest i oczywiście będzie częścią dziewczyny. Patrząc na dość krótkie życie panienki Meiden dochodzimy do wniosku, że minione lata niczym się nie wyróżniały. Jak wiele innych małych dziewczynek bawiła się lalkami, słuchała rodziców, ubierała kota w czapeczki i woziła w wózku. Można powiedzieć, że była grzeczna... Aż do pewnego momentu.
   Idealne życie w idealnym świecie z idealną rodziną każdego w końcu doprowadziłoby do szału. Evelyn swój bunt zaczęła okazywać w dość popularny sposób. Najpierw przestała się dobrze uczyć, potem zmieniła kolor włosów, zrobiła sobie nawet mały tatuaż na prawym ramieniu. Rzuciła balet. Z grzecznej dziewczynki z dobrego domu stała się tą, której zachowanie oburzało wszystkich z wyższych sfer, w których obracali się jej rodzice. 
... przeszłością, która była jedynie nic nie znaczącym epizodem w mojej codziennej egzystencji.

Jestem teraźniejszością...
   W liniowej koncepcji czasu jest to ta cześć, która dzieje się teraz. Według filozofów jest to jedyny z trzech stanów, który w rzeczywistości istnieje. I trudno jest się z tym nie zgodzić.
   Nikt nie powiedział, że Evelyn się zmieniła. Dalej robi wszystko, żeby pokazać rodzicom, że jako jedyne dziecko wyrwała się spod ich wpływów. Nie poszła na medycynę, wybrała dziennikarstwo. Obecnie pracuje w mało znanym czasopiśmie odpowiadając na listy czytelników.
   Z jednej strony delikatna jak niezapominajki, które czają się w jej tęczówkach. Oczy te uważnie obserwują każdego, często mrużą się, a średniej długości rzęsy rzucają na piegowatą twarzyczkę lekki cień. Jeśli masz mniej szczęścia, poznasz tę drugą odsłonę panny Meiden. Wtedy jest jak ogień, co doskonale odzwierciedlają jej włosy. I usta - pełne, zmysłowe, zwykle przeciągnięte krwistoczerwoną szminką. Łatwo jest ją rozgryźć po stroju - gdy założy dziewczęce ciuszki w pastelowych kolorach będzie miła, natomiast gdy na nogi przyodzieje ciężkie buty a na ramiona zarzuci czarną ramoneskę, bez kija nie podchodź.
   Zdecydowanie jest pełna kobiecego wdzięku i gracji, w końcu nie na marne przez prawie jedenaście lat tańczyła w balecie. Pełna sprzeczności, niezdecydowana, z bardzo trudnym charakterem i nieufająca obcym. Oto cała ona.
... teraźniejszością, przez którą muszę przebrnąć, żeby wreszcie zakończyć marne życie.

Jestem przyszłością...
   Jest to ostatnia cześć z linii czasu, oznacza to, co dopiero ma się wydarzyć. Mała cześć czasoprzestrzeni, w której zawarte są wszystkie zdarzenia, które jeszcze nie miały miejsca, ale się wydarzą, nikt nie wie kiedy.
   Może stworzy własną gazetę. Może wytrwa w swoich postanowieniach. Może będzie znana. Może awansuje na redaktora naczelnego. Może znajdzie lepsze mieszkanie. Może dorobi się majątku. Może założy rodzinę. Może zostanie matką. Może kupi sobie kota. Może rzuci studia. Może całkowicie się zmieni. Może... Właściwie to może wszystko, ale nic nie musi.
... przyszłością, która ciągle skryta jest za gęstą mgłą. Mgłą pełną lęków i niepewności.

Jestem sobą...
   Bardzo łatwo to zapamiętać.
   Jedno słowo określa ją całkowicie.
   Evelyn.
   Oto ona.
... sobą, czyli tak właściwie kim?


IMIONA: Evelyn Charlotta
NAZWISKO: Meiden
POCHODZENIE: Londyn, Wielka Brytania
RODZICE: Thomas i Andrea Meiden - dobrze znany chirurg plastyczny i ceniona przez wszystkich pani ginekolog
RODZEŃSTWO: ukochana młodsza siostra Arthura, Olivera, Fabiana i Laury - wszyscy związani z medycyną
ZAJĘCIE: drugi rok studiów dziennikarskich
PRACA: stażystka w pewnym czasopiśmie
URODZONA: 3 kwietnia




Come on baby by my fire...

[Witam, cześć i czołem ; ) Na zdjęciach przepiękna Lena Jackiewicz. Na wątki jestem chętna, na powiązania także. Wyznaję jednakowoż dwie zasady: 
1) Ty dwa zdania - ja dwa zdania,
Ty litanię - ja litanię,
2) Ty pomysł - ja wątek,
Ja pomysł - Ty wątek.
Nie odpisuję  po kolei, czasem pomijam. Gdy nie odpiszę nawet po Waszym upomnieniu się, znaczy to nie mniej nie więcej, że wątek mnie znudził. Rzadko mi się to jednak zdarza.
Z karty nie jestem zadowolona, ale wątpię żebym ją zmieniła. No i jeszcze powiem, że nie gryzę, jednak Evelyn troszkę kąsa, ale nie bójcie się ^^
Jak coś, to Meidenówna szuka współlokatora, także można w wątkach/powiązaniach do tego nawiązać.
PS: Jakbym zapomniała się podpisać, Pinky to będę ja.]

piątek, 27 lipca 2012

Wyjątkowo normalny jak na kogoś, kto ma totalnego świra.





Bobby,Bobby,Bobby. Kim ty właściwie jesteś?No tak, zapomniałam. Nienawidzisz jak mówi się do Ciebie Bobby. Przecież jesteś 'poważnym Robertem'.

Pamiętasz, jak lata temu rodzice mówili, że zostaniesz lekarzem, po tym jak cieszyłeś się z tych głupich zabaweczek jakie przynosili Ci z pracy? Jaki dzieciak nie jarałby się stetoskopem? No ale im coś nie wyszło. Ich kochany syneczek nie poszedł w ślady tatusia, został - cytując starszyznę - 'jebanym artystą'. I jest z tego całkowicie zadowolony, mimo braku poparcia rodziców. Chociaż do artysty trochę mu brakuje, przecież on tylko chce pisać. I pisze ładnie, dlaczego więc miałby na tym nie zarabiać?

Student dziennikarstwa, potrafiący opisać zwyczajne sytuacje tak, by były one całkowicie niezwykłe. Nie lubi poezji, za to pisaniu krótkich opowiadań w jego wykonaniu nie ma końca. Jeśli mają napisać wywiad, znajdzie pytania z kosmosu. Nie spyta podrzędnego polityka, co myśli o aktualnych władzach. Prędzej dowie się, jakie były jego marzenia z dzieciństwa, czy o co spytałby Boga gdyby ten istniał i miał możliwość rozmowy z nim. Tak, jest ateistą.
A co nasz Bobby z tego pisania ma? A coś tam ma. Ktoś kiedyś dostrzegł młody talent, dzięki czemu, mimo tego że dopiero studiuje udało mu się opublikować kilka większych artykułów,a w jednej z mniejszych londyńskich gazet ukazuje się ciąg jego felietonów o sprawach bieżących. Jedna strona raz w tygodniu, wiele na tym nie zarabia, nie wystarcza to na opłacenie akademika i jako takie życie, więc dorabia jako barman. 3 dni w tygodniu, w tym sobota. Uwielbia tą robotę, klub z fajnym towarzystwem i koncertami niszowych, rockowych zespołów. Jak się ładnie uśmiechniesz, wpuści Cię wejściem dla obsługi. Bezinteresownie pisuje też do uczelnianej gazety, jednak to już jest nieregularne.
Jaki jest? 
Wyjątkowo normalny, jak na kogoś kto ma totalnego świra. Miewa dni, kiedy dźwigiem, lub litrami kawy trzeba go wyciągać z łóżka, dzień później może roznosić go energia, którą potrafi zarazić. Jeśli zobaczysz lekko zawadiacki uśmiech i błysk w oku - uciekaj, oznacza kłopoty. Ciągnie się za nim stos nieopłaconych mandatów za naruszanie porządku publicznego - czytaj, sztukę uliczną. Lubi bawić się w graffiti. Jeśli zobaczysz jakiś dziwny rysunek podpisany 'RobM' możesz być przekonany, że to jego dzieło.
Palacz, nałogowy. Z papierosami się nie rozstaje, a często można spotkać go też z jointem. I nie będzie Ci tu ściemniał, że dzięki temu dostaje weny czy natchnienia i lepiej wychodzi mu pisanie. Po prostu lubi ten  luz. A kiedy spotkasz go już na mocnej fazie, powie Ci że lubi jak od czasu do czasu widzi dźwięki, a słyszy kolory.
Imprezowicz? Nie aż tak bardzo, chociaż zdarza mu się. Chociaż zdecydowanie woli spotkania kameralne i domówki czy imprezy w akademickich pokojach od włóczenia się po klubach.
Nie miewa kaca, nigdy. Bywa zmęczony czy niewyspany po imprezie, ale nigdy nie miał kaca. 
Dobry przyjaciel. Wysłucha, doradzi, rozśmieszy. Dodatkowo, nie jest jakoś trudno zdobyć jego przyjaźń - jest pozytywnie nastawiony do życia i lubi ludzi. Wszystkich, nie ważne kim są. Lubi odnajdywać tą przyjazną stronę nawet w największych ponurakach i dobrze mu to wychodzi.

A miłość? Miłość jest tematem trudnym, bo Robert nie wie co to. Nie był zakochany. Miewał dziewczyny, jednak żadnej nie udało się zdobyć jego serca.
Ciekawostki? A nie starczy już o nim? Niech będzie.
Lubi koty, chociaż sam żadnego nie ma.
Miłośnik seriali, Dextera, Grę o Tron i Czystą Krew zawsze ogląda na bieżąco.
Przedstawia się jako Robert, ale szybko przestawisz się na Bobby, inaczej po prostu nie da się do niego mówić.
Zbyt słodki, by  być poważnym.


N A J W A Ż N I E J S Z E:
imię i nazwisko: Robert Morgan
znienawidzona ksywka: Bobby
wiek: 22
kierunek: dziennikarstwo
rok: III
praca: barman w niewielkim, rockowym klubie
mieszkanie: pokój w akademiku


[autorka się kłania, podobną kartę można było już zobaczyć, mojego autorstwa w każdym razie - po prostu lubie tą postać;) poprosiłabym o rozpoczęcie wątków, do długości się dostosuję, chociaż z tymi naprawdę długimi komentarzami miewam problemy. otwarta na powiązania;)]

środa, 25 lipca 2012

i feel a real danger

Christine Holmes
dwudziestodwuletnia studentka dziennikarstwa
mieszkająca w jednej z kamienic, dwupokojowej
posiadaczka owczarka niemieckiego i dobrego chevroleta
dorywczy fotograf oraz dorywcza ekspedientka w sklepie odzieżowym


Córka agenta nieruchomości i dyrektorki galerii sztuki; siostra dwudziestotrzyletniego mechanika samochodowego, który uwielbia wprowadzać ją w błąd i z każdym krokiem przybliżać do załamania nerwowego. Urodzona ostatniego maja w londyńskiej klinice. Nie mieszkająca już z rodzicami od trzech lat, co poprzedzone było kilkoma ucieczkami z domu na parę dni. Powroty wydawały się być tymi najgorszymi, w oczekiwaniu na kazania rodzicielskie w setnym wydaniu, co było zbywane uśmiechem i lekceważącym machnięciem dłonią.


Całe życie spędza w jednej z największych metropolii na świecie. Jej uszy co noc słyszały różnego gatunku muzykę wydobywającą się z klubów dyskotekowych. Co noc widziała kolejne dziewczęta, idące w ciemny zaułek za mężczyzną, który miał im dać chwilową rozkosz. Co dzień, o szesnastej widziała gigantyczne korki, w godzinach szczytu, gdzie zrezygnowana komunikacją miejską, odprawiała zdrowsze spacery. Co chwila mijała się z ludźmi, którzy zbyt zaabsorbowani swoją pracą, nie mieli czasu posłać uśmiechu, choćby dla samego siebie.

I pomimo tego że widzi to wszystko sto razy dziennie – nie widzi powodu, żeby się wyprowadzić za granicę. Może do innego miasta byłaby skłonna, bo to zawsze będzie Londyn, aczkolwiek sentyment jest, ludzie, których mija, zna nieraz na pamięć i potrafi sobie skojarzyć, kiedy przechodzący obok niej przedsiębiorca miał nałożony krawat lub jak przebiega jego rutyna w pracy. Wiele twarzy, nawet podświadomie, zdarzyło jej się zapamiętać – kobieta poprawiająca swoje włosy, student zapchany gadżetami elektronicznymi wykupywał za grosze kawę w jednej z kawiarenek nieopodal Uniwersytetu.
Sama miała świadomość, że ktoś także i ją w jakiś sposób ocenia.  Tylko że na to nie zwracała uwagi, bardziej dbając o swoje dobro. Bo to całe egzystowanie na londyńskich ulicach potrafiło wyzionąć ducha z człowieka, a ten później padał z ubolewaniem na swoje łóżko, mając ochotę odciąć się na dobre kilka godzin od całej brytyjskiej społeczności. Jeszcze radowały dziewczynę książki, poukładane w jej salonie w wysokich regałach, które mieniły się kilkunastoma kolorami grzbietów woluminów. Najlepiej było nocą albo o dziesiątej rano. Wygodne ułożenie na sofie lub na niewielkim tarasie, z kubkiem smakowitej kawy z mlekiem na stoliku i dobrą lekturą w dłoni, a już zanikała w innym świecie, jaki kreował się poprzez śledzenie ciągu liter w jej głowie. Towarzyszyły temu różne uśmiechy i grymasy, zależne od sytuacji zawartych na kilku stronach. 

Z samego rana, gdy po obejrzeniu wschodu słońca, trzeba było szykować się na zajęcia, była zmuszona do odnalezienia odpowiednich egzemplarzy i notatników, które gnieździły się po setkami białych kartek i czasopism, jakie w pewien sposób dopomagały dziewczynie. Jeszcze skowyczący o dwór pies i dryndający telefon, nie dający jej spokoju, mógł się obawiać, że kilka razy jeszcze zagrzmi w jej mieszkaniu, a zakończy swoją działalność na chodniku przy jednej z ulic, przy czym nie baczyłaby na przechodniów. Później sklep, w którym doradzała większości mężczyznom, co powinni nałożyć na takową okazję, jaką jej przedstawiali.

Fotografia, jako pasja i zawód, była nadzwyczaj relaksująca dla Christine, bo wtedy dziewczyna mogła udoskonalać swoją umiejętność, zżyć się z tym kawałkiem plastiku i metalu, którego zwieńczeniem był obiektyw rejestrujący fotografie w najwyższej skali, barwach i jakości. Ludzie dzwoniący do niej, umawiali się na sesje, przy czym ta korzystała, a później zabawiała się w retuszowaniu zdjęć i dodawaniu poszczególnych efektów, które miałaby upewnić ją w tym, że kreatywna z niej osoba. Także i fortepian sterczący w rogu salonu, zapraszał ją chętnie do gry, zanim wyjdzie z mieszkania, oddając się londyńskiej zabawie w jednym z poszczególnych klubów, zanim pozna kolejne osoby i odda się gorączce sobotniej nocy.

Pełne, różane usta wyginają się w serdecznym uśmiechu, kiedy jasnozielone oczy spoglądają ze skrytą chęcią mordu, istną żądzą. Włosy powiewające na wietrze w ciemnobrązowym ubarwieniu, czasem przysłaniają ślepiom okalanym długimi i czarnymi rzęsami, swoją długością i grubością. Twarz okraszona piegami, komponuje się ze zgrabnym noskiem, którego czubek jest lekko zadarty. Ponad metr siedemdziesiąt wzrostu, a filigranowa sylwetka chowa się za koszulami, spodniami i sukienkami, dopełniając się torbami i cięższym obuwiem, gdy wetknięte w uszy słuchawki, tłumią odgłos świata. 

powiązania / notki 
-------------------------------------
Witam. Karta niedługa, bo nie ma zdradzać za wiele. Wątki sobie cenimy długie, choć nie będące epopeją i ciekawe. Powiązania także zróżnicowane i nawet pogmatwane, zdarza się olewać na rzecz jednej osoby, a jak znudzi wątek lub nie odpowiada mi karta to napiszę; upominać się po trzech dniach. ;)

When everything is going down the pan

 
 
 
 
 
 
Olivier Coyne
Lat dwadzieścia dwa | Urodzony 27 marca 1990 roku w Londynie | Zamieszkuje małą kawalerkę w centrum Londynu | Student informatyki na roku trzecim | Dorabia sobie w sklepie muzycznym | Właściciel szczeniaka rady Golden Retriver - Rodii

 
 
Jeżeli liczycie na jakąś ciekawą, trzymającą w napięciu historię, pełną zawiłych i skomplikowanych sytuacji, niestety muszę was rozczarować. Historia tejże chłopczyny jest oklepana i nudna jak flaki z olejem, a on sam jest nieciekawym osobnikiem, który swą postawą prędzej innych odstrasza, niźli do siebie przyciąga. Bo tak jest, jeżeli nie lubisz narcystycznych, egoistycznych i zadufanych w sobie dupków, którzy od dziecka mieli wszystko co dusza zapragnie, prócz kochającej się rodzinki. Tak, niestety, macie oto do czynienia z kolejnym facetem, który jest rozpuszczony do granic możliwości i myśli, że mu wszystko wolno. Dlatego ostrzegam, spieprzajcie jakby was zombie goniło, bo on wykorzysta każdą sytuację, żeby się na kimś poznęcać. Ale tego nie zrobicie, prawda? Za bardzo jesteście nim zafascynowani, aby zmarnować prawdopodobnie jedyną szansę na poznanie go bliżej. Ale czy wy jesteście głusi? Przecież mówię, że to kolejny rozpieszczony bachor, który ma bogatych rodziców. Nie wierzycie? Proszę bardzo, sami chcieliście. Podejdźcie bliżej. Uśmiechnijcie się do niego. Przedstawcie się. Porozmawiajcie z nim. Miałam rację, czyż nie? Ha! Teraz jednak jest za późno. Zainteresował się wami. A jeżeli ktoś go zainteresuje, może być wrzodem na tyłku i to niezbyt miłym. To zależy od was. Zależy czy będziecie dla niego mili. Zależy czy będziecie ulegli. Zależy czy będziecie go słuchać. I kto by pomyślał, że wyrośnie z niego taki dupek? A przecież w dzieciństwie był takim słodkim, rozkosznym bobaskiem. Opowiedzieć wam o tym?
Wszystko zaczęło się od niewinnego romansu Kathryn Foster, rozkapryszonej córki jednego z najlepszych chirurgów plastycznych oraz Thomasa Coyne, syna jednego z najlepszych prawników w mieście. Kilka niewinnych randek, później spędzonych ze sobą nocy, aż tu nagle okazuje się, że panna Foster jest w ciąży. Wszyscy zgadzają się na najwygodniejsze rozwiązanie, coby żadnego skandalu nie było. Ślub, właśnie tak. W ciągu zaledwie dwóch miesięcy organizują ślub, a później huczne wesele. Niby wszyscy szczęśliwi, wszyscy zadowoleni, gdy tak naprawdę załamani. Szczególnie świeżo upieczeni małżonkowie. Nic dziwnego, mieli lat zaledwie dwadzieścia i całe życie przed sobą. Mieli swoje plany, marzenia. Ale pal sześć ich marzenia, co nas one obchodzą? Bo już sześć miesięcy po owym nieszczęsnym ślubie, na świat przychodzi ich pierworodny syn - Olivier Coyne. Było to dokładnie dnia dwudziestego siódmego marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku w jednym z londyńskich szpitali. Urocze, rozkoszne dziecko, na początku niechciane, później wyczekiwane ze zniecierpliwieniem. I choć z początku naprawdę było urocze, szczególnie później, z tymi szarymi ślepiami i bezzębnym uśmiechem, tak później wszyscy przechodzili z nim piekło. Wiecznie rozdarty, pyskaty i uparty. Bił i przezywał swoje opiekunki, a później z szatańskim uśmiechem im uciekał i się chował dopóki rodzice nie wrócili do domu. Nic dziwnego, że każda rezygnowała mniej więcej po tygodniu. I właśnie takim oto sposobem w swoim życiu przerobił chyba pięćdziesiąt opiekunek, każda w innym wieku, acz tak samo przerażona zachowaniem tego małego urwisa.
No i minęło sobie te dwadzieścia dwa długie, nudne lata, o których nie warto nawet wspominać. Przez ten czas nasz książę został rozpieszczony przez swoich rodziców, zdążył spróbować wszystkiego co zakazane od papierosów, alkohol i narkotyki, aż po bójki, jazdę po pijaku i niestety, areszt, w którym posiedział zaledwie przez dwie godziny, acz postanowił nigdy tam nie wracać. Mimo, że poznał tam kilku naprawdę ciekawych kolegów, na myśl o brudnej i klaustrofobicznej celi, dostawał skrętów żołądka. No i najważniejsze, skończył szkołę. Tak, tak, bez powtarzania klasy, korupcji czy innych bzdetów, szczęśliwie dotrwał do końca. A później? Hulaj dusza, piekła nie ma! A przynajmniej chciałby, aby tak było. Ale rodzice widocznie mieli inne plany, bo wysłali go na uniwersytet. Całe szczęście, że sam mógł sobie wybrać kierunek, który chciał studiować. A co wybrał? Ano informatykę, a jakże!


Jak wygląda, każdy widzi. Wysoki na metr osiemdziesiąt sześć i umięśniony jak na prawdziwego faceta przystało. Bo jak o siebie dbać to dbać, czyż nie? Do tego niestety zbyt blada cera, niewinny uśmiech, urocze piegi, krótkie, sterczące na wszystkie strony włosy, które to są koloru chuj wie jakiego, choć sam ocenia je na orzechowe i oczywiście te duże, śliczne ślepia o barwie pochmurnego nieba. Ale jaki jest? Tego nie wie nikt. Przynajmniej nikt z żyjących, bo przy swojej babce ze strony matki, którą to często w dzieciństwie odwiedzał, był taki, jaki powinien być każdy grzeczny, przeuroczy chłopczyk. Niestety, babki na świecie już nie ma, a on przy żadnej innej osobie nie zamierza się otwierać. Poza tym, już tak długo zachowywał się jak rozpieszczone dziecko, że naprawdę taki się stał. No i właśnie takim znają go znajomi, przyjaciele, wrogowie i wszyscy inni, którzy są nawet zwykłymi obserwatorami. Bo choć mógłby uchodzić w towarzystwie za miłego, dobrze wychowanego młodego człowieka, on woli zgrywać lekkomyślnego, złośliwego i wiecznie bawiącego się chłopaka, który jeszcze nie zdążył dorosnąć i nie zapowiada się na to, że kiedykolwiek się to zmieni. No, chyba, że stanie się jakiś cud, albo ktoś przypierdoli mu w łeb, tak, że obudzi się w szpitalu jako całkiem nowa osoba, która nie pamięta nic z dawniejszych lat, jak to się zdarza w filmach z 'Happy Andem'. Tyle, że w nich główny bohater z czasem pamięć odzyskiwał, co w tym wypadku nie byłoby dobre. Bo powiedzmy sobie szczerze, chyba każdy kto go zna, chciałby, żeby zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni i był miłym, pomocnym mężczyzną, który to dla swej kobiety zrobi wręcz wszystko. Ale to byłaby przesada. Nie dość, że przystojny i bogaty, to jeszcze idealny z charakteru? Przecież ideałów nie ma. Każdy ma jakieś wady. 
Zboczyliśmy jednak z tematu. Mieliśmy tu przybliżyć charakterek Oliviera a nie rozwodzić się nad... Nie wiadomo nawet nad czym. Krótko? Chłopak narcystyczny, egoistyczny, złośliwy, lekkomyślny, nierozważny i leniwy. Sam nie wie czego chce, wciąż nie wie czego pragnie, zupełnie jak baba cierpiąca wiecznie na zespół napięcia przedmiesiączkowego. Skomplikowany, pełen dziwactw i szalonych pomysłów. I nie dość, że zachowuje się jak jakiś nierozważny sześciolatek i potrafi zmieniać zdanie w ciągu dwóch sekund, zupełnie jak dziewczyna to jeszcze jest strasznie niepunktualny, bo przecież wciąż zapomina zabierać ze sobą wynalazek o nazwie zegarek. Do tego strasznie zazdrosny i zaborczy, jeżeli już ma jakąś dziewczynę to nikt nie może jej tknąć, nikt nie może jej dotknąć, ani się do niej odezwać, ot co. Zupełnie nie posiada czegoś takiego jak zdrowy rozsądek. Typowy z niego buntownik. Nie stosuje się do żadnych zasad, ma w dupie wszystkie regulaminy czy inne badziewia, a dobre wychowanie, które wpajały mu opiekunki poszły gdzieś w pizdu. Robi co chce, zazwyczaj na złość innym, czyli mów swoje, a on i tak zrobi swoje. Takie to z niego wredne, złośliwe i okropnie uparte stworzenie, które dąży po trupach do celu. A kiedy coś mu nie wyjdzie, wścieka się i klnie, rzuca dookoła ciężkimi przedmiotami i wdaje się w bójki z pierwszą, lepszą osobą, która mu się nawinie. O tak, wulgarna i aż nazbyt nerwowa z niego osoba, co poradzić. I mimo pozorów, kobiety nie tknie. Może i jest dupkiem, ale nie skończonym chamem. Może i wykorzystuje kobiety uczuciowo, ale pamiętajcie, nigdy, przenigdy ich nie uderzy, ani nie zgwałci. Trochę rozumu i inteligencji to on jednak ma, mimo pozorów. I gdyby nie to okropne lenistwo, które zazwyczaj go ogarnia, naprawdę mógłby sporo osiągnąć. Właśnie, gdyby tylko mu się chciało. Ale nie chce. Woli siedzieć przed telewizorem z piwem w ręku, albo łazić po imprezach czy przesiadywać w kasynach, gdzie kantuje, oszukuje i robi wszystko, aby wygrać. Co poradzić, oszust z niego wielki. Że też te jego kłamstwa jeszcze nie zapędziły go do grobu. Bo przecież niektórzy nie są tak mili i nie robią sprawy w sądzie, a od razu pakują delikwentowi kulkę w łeb. Widocznie Olivier jest zbyt sprytny i przebiegły. W końcu umierać jeszcze nie chce, a co to za życie bez odrobiny adrenaliny?
 
 Akceptowani // Album // Piórem pisane
____________________
 
Ave, dzióbki! Tak, znamy się zapewne. Tak, karta wykorzystana na innym blogu, acz autorstwa mojego!
Cytat w tytule - Kaiser Chiefs. Cytat w karcie - również Kaiser Chief. Mordki użyczył uroczy i przesłodki Colton Haynes.
Wątki - tak, powiązania - tak, więc głupio się nie pytać, bo zagryzę. I błagam, jak ja się rozpisuje, to i wy to zróbcie, bo jak na moje wypociny odpiszecie dwoma linijkami to zatłukę.
Dziękuję za uwagę i zapraszam do wątków. Teoretycznie Olivier taki zły to nie jest.